Erika Christakis
The Atlantic
Wed, 20 Jun 2018 00:00 UTC

W kwestii rozwoju dziecka rodzice powinni mniej martwić się tym, ile czasu przed ekranem spędza ich dziecko, natomiast dużo bardziej – własnym poświęcanym na to czasem.

Zdążyliśmy się już doskonale przekonać, że smartfony są bezpośrednimi winowajcami wielu niekorzystnych konsekwencji, jak np.: wypadki samochodowe, problemy ze snem, utrata poczucia empatii, konflikty w relacjach międzyludzkich; że łatwiej wyliczyć te sytuacje, w których nie zakłócają one naszego życia. Aktualnie znajdujemy się najprawdopodobniej u szczytu skrajnie krytycznego podejścia do tego rodzaju elektroniki, a mimo to prowadzone badania naukowe w tym względzie sugerują, że najistotniejszy problem pozostaje nadal niezauważony. Chodzi mianowicie o rozwój dziecka, ale nie o taki, jak sądzicie, gdyż bardziej, niż obsesyjnie wpatrzonymi w ekran dziećmi, powinniśmy się martwić „wyłączonymi” z wartościowych z nimi relacji  rodzicami.

De facto, rodzice mają obecnie do dyspozycji dużo więcej czasu z dziećmi, niż miało to miejsce kiedykolwiek w historii. Dotyczy to jednak nie czasu wartościowego, tj. emocjonalnego, ale raczej wyłącznie fizycznego. Pomimo znaczącego wzrostu liczby pracujących kobiet, współczesne matki spędzają więcej czasu dbając o swoje pociechy, niż miało to miejsce np. w latach 60-tych. Jednak badania dowiodły, że zaangażowanie i więź pomiędzy rodzicem i dzieckiem jest obecnie coraz niższej jakości. Rodzice są nieustająco fizycznie obecni w życiu swoich dzieci, lecz dużo mniej w kwestii pozostałych, emocjonalnych potrzeb. Szczerze mówiąc, daleka jestem od krytycznej oceny takich rodziców. Uwagę jednak zwrócić należy na fakt, że ich skupienie na ekranie stanowi wzór zachowania dla dzieci, które już w wieku przedszkolnym spędzają ponad cztery godziny dziennie wpatrzone w ekran. Przeprowadzone badania dowiodły niepodważalnie, że oglądane brutalne lub w szybkim tempie zmieniające się sceny na ekranie doprowadzają do nieodwracalnych zmian w młodych mózgach. Stwierdzono, że od lat 70-tych przeciętny wiek regularnego obcowania z ekranem urządzenia elektronicznego zmienił się z 4 lat do czterech miesięcy!

Dzieci grają w interaktywne gry korzystając z telefonów lub tabletów. Niektóre nowoczesne gry wydają się być lepszym wyjściem niż oglądanie telewizji, gdyż są lepiej dostoswane do wieku dziecka i jego intelektualnych możliwości. Wymagają też interakcji polegającej na odpowiednich spostrzeżeniach, podejmowaniu właściwych decyzji i szybkiej reakcji, co jest nagradzane ilością zdobytych punktów, czy przejściem do kolejnego etapu. Lepsze to niż bierne gapienie się w telewizor pokazujący kolejny odcinek serialu, w którym nie do końca wiadomo, o co chodzi. Jednak prawdą jest, że nawet rzekomo rozwijające spostrzegawczość i błyskawiczność decyzji gry komputerowe niosą niesamowite negatywne konsekwencje dla dzieci przyklejonych do ekranu. Czas taki nie jest czasem spędzonym aktywnie na odkrywaniu świata i pozostając jednocześnie w relacji z innymi ludźmi.

Jednak przy wszystkim, co mówi się o dzieciach nadużywających spędzania czasu przed ekranem, zadziwiająco niewiele uwagi poświęca się temu samemu problemowi, ale w odniesieniu do dorosłych, którzy obecnie cierpią na schorzenie zdiagnozowane już 20 lat temu przez eksperta ds. technologii Lindę Stone, określającą tę chorobę jako tzw. „ciągłą częściową uwagę”. Stan taki robi krzywdę nie tylko nam samym, ale w równym stopniu krzywdzi także nasze własne dzieci. Ten nowy styl interakcji dziecko-rodzic może zaburzyć istniejący od początku świata system emocjonalnych wskazówek i sygnałów pomiędzy dorosłym a dzieckiem, uczących wrażliwości na wzajemną komunikację i będących podstawą ludzkiego uczenia się w trakcie dorastania. Znaleźliśmy się więc w omawianych relacjach na niezbadanym i pozostawiającym nadal wiele znaków zapytania terytorium.

Eksperci zajmujący się kognitywnym rozwojem dziecka w różny sposób określają system sygnałów pomiędzy dzieckiem a dorosłym, budujących podstawową architekturę mózgu. Jack P. Shonkoff, pediatra i dyrektor harwardzkiego Centrum Rozwoju Dziecka określa to stylem komunikacji typu: „pokaż i reaguj”; psychologowie Katyhy Hirsh-Pasek i Roberta Michnick-Golinkoff nazywają to „duetem konwersacyjnym”. Głos wyrwany przez rodziców podczas interakcji z niemowlętami i kilkuletnimi dziećmi ma zazwyczaj wyższy ton, uproszczoną gramatykę, zaangażowanie mimiczne i przesadny entuzjazm. Choć w ten sposób żadne wiekopomne treści nie są przekazywane, to jednak dzieci zawsze żywo reagują, podzielając entuzjazm i nagradzając pozytywnie rodzica za skupienie na sobie uwagi, manifestując to szczęśliwym uśmiechem i gaworzeniem. Badania dowiodły, że dzieci doświadczające takich częstych interakcji rozwinęły u siebie umiejętności emocjonalnej i werbalnej trafnej reakcji w wieku 11 miesięcy, a mając 14 miesięcy posiadały dwukrotnie większy zasób słów niż dzieci 2 letnie, które były pozbawione powyższych doświadczeń w relacjach z rodzicami.

Rozwój dziecka opiera się na relacjach, dlatego też podczas jednego eksperymentu 9-cio miesięczne dzieci, które otrzymały kilkugodzinne instrukcje po chińsku podczas bezpośredniego obcowania z osobą dorosłą umiały oddzielić poszczególne elementy fonetyczne tego języka, zaś inna grupa dzieci, który została poddana identycznemu doświadczeniu, ale za pomocą instrukcji nadanych na video nie wykazała powyższej umiejętności. Według Hirsh-Pasek, pracującej jako profesor na Uniwersytecie Temple, coraz więcej badań potwierdza ogromne znaczenie rozmowy i konwersacji. Uważa ona, że: „jakość posługiwania się językiem w czasie komunikacji z dzieckiem to najlepsza prognoza późniejszych osiągnięć w szkole” oraz stwierdza, że „kluczem do właściwej komunikatywności dziecka jest powadzenie częstych i płynnych rozmów przez rodziców z ich pociechami”.

Problem powstaje, gdy system werbalnego kontaktu dziecka z dorosłym, tak istotny dla wczesnych umiejętności uczenia się, jest nieustannie przerywany pisanymi lub otrzymywanymi sms-ami, szybkim sprawdzaniem czegoś na Instagramie, wrzucaniem np. zdjęcia, lub informacji na Facebook’a itp.. Skupienie rodzica na dziecku gwałtownie się wówczas zmienia, koncentracja przerzucana jest, czasem w pół zdania na medium elektroniczne, zaniedbując relację pomiędzy dwojgiem bliskich osób, z których rodzic winien wykazać więcej odpowiedzialności za to, co najważniejsze, czyli: być niepodzielnie do dyspozycji dziecka. Jest to określane przez psychologów kognitywnych nawet jako uraz dla psychiki i późniejszych umiejętności komunikatywnych dziecka. Naukowcy stwierdzili, że niemowlęta i małe dzieci nic nie wynoszą z procesu uczenia się, jeśli płynność konwersacji jest zakłócona odbieraniem przez rodzica telefonu, lub intensywnym wpatrywaniem się w np. monitor komputera.

Na początku dekady 2010 r. naukowcy z Bostonu obserwowali za pomocą ukrytych kamer 55 osób dorosłych spożywających posiłki z jednym lub większą ilością dzieci w barach szybkiej obsługi. Aż 40 spośród dorosłych było podczas posiłku zaabsorbowanych swoim telefonem komórkowym, w mniejszym lub większym stopniu, niektórzy z nich praktycznie całkowicie ignorowali dzieci (jak wykazały badania przewijanie stron internetowych i pisanie na klawiaturze telefonu dużo bardziej pochłaniało podglądanych dorosłych niż w przypadku odebrania przychodzącej rozmowy telefonicznej i prowadzenia konwersacji przez dłuższą chwilę). Nie dziwi też obserwacja, że dzieci w każdym z przypadków upominały się o poświęcenie im uwagi, lecz najczęściej były ignorowane. Po tym badaniu przeprowadzono kolejne, które obejmowało 225 matek i ich około 6-letnie dzieci w podobnej sytuacji, których interakcje zostały nagrane w momencie, gdy matka i dziecko otrzymały zamówione danie. Zaobserwowano, że jedna czwarta z matek spontanicznie sięgnęła po telefon w trakcie posiłku, co skutkowało znacznym zmniejszeniem zarówno werbalnego, jak i niewerbalnego kontaktu z dzieckiem.

Kolejny eksperyment przeprowadzono w Filadelfii. Hirsh-Pasek, Golinkoff i Jessa Reed przetestowały wpływ telefonu komórkowego rodziców na naukę mówienia dziecka. Badanie objęło grupę 38 matek i ich 2-letnie dzieci, które znajdowały się w pokoju. Matkom powiedziano, że mają nauczyć swoje dziecko 2 nowych słów – blicking tj. „odbijanie” oraz freeping – „drżenie”. Matkom pozwolono mieć przy sobie telefony, aby badacze mogli do nich dzwonić i w ten sposób przerywać powyższą czynność. Dzieci tych matek, którym przerywano zajęcie uczenia dziecka tych słów nie zdołały wywiązać się z zadania, tj. ich dzieci nie opanowały nowych słów. W przeciwnej sytuacji, gdy matki mogły spokojnie komunikować się z pociechami, dzieci nauczyły się wymaganych słów. Miała miejsce również sytuacja, w której 7 matek nie odebrało dzwoniącego telefonu w trakcie pracy z dzieckiem i trzeba było wykluczyć je z badania, gdyż nie dostosowały się do założonej metody, co zaburzyło protokół obserwacji i uzyskanie rzetelnych wyników. Ale dla nich to akurat była bardzo dobra wiadomość!

Zawsze było, jest i będzie trudnym zadaniem zrównoważenie potrzeb dorosłych oraz dzieci i naiwnym byłoby sądzić, że dzieci stanowią bezwzględne centrum uwagi rodziców. Rodzice zawsze zostawiają dzieci, aby zajęły się czymś same, oczywiście w granicach rozsądku, lub wkładają je do kojca, w którym często siedzą bez celu, nawet jeśli są otoczone zabawkami, gdyż wyczekują bezradne interakcji z rodzicem, gdyż jest ona dla nich czymś bardziej atrakcyjnym. W pewnym sensie podarowanie dziecku ekranu, jako towarzysza życia, spełnia w XXI wieku rolę opiekunki do dziecka, która kiedyś miała za zadanie się nim zajmować. W mniemaniu rodziców jest to zabezpieczenie dzieci przed zrobieniem sobie krzywdy, gdy sami muszą odwrócić na chwilę od dziecka uwagę. Caroline Fraser opisuje styl pełnienia roli rodzica w XIX wieku, który „z doskoku” zajmował się dzieckiem musząc wykonać samodzielnie tysiące innych rzeczy w domostwie. Nikogo wtedy specjalnie nie dziwiło, że dziecko się np. poparzyło, rozbiło kolano albo zostało podrapane przez kota. Sama autorka przypomina sobie sytuacje, gdy na chwilę zostawiła córkę bawiącą się na łące przed domem i kiedy podniosła głowę zobaczyła parę kucyków przeskakujących nad głową dziecka.

Jest to najgorszy z możliwych modeli rodzicielstwa – jesteśmy zawsze obecni fizycznie, blokując w ten sposób autonomię dzieci, ale emocjonalnie jesteśmy obecni tylko w niewielkim stopniu.

Jeśli rodzic pozwoli sobie raz od święta stracić z oczu pociechę na moment, to nie koniecznie musi to doprowadzić do katastrofy (może nawet skutkować wzrostem poczucia winy za takie niezbyt odpowiedzialne działanie), ale chroniczne tego typu zaniedbania to już inna historia.

Notoryczne korzystanie ze smartfona urasta do rangi uzależnienia. Rozkojarzeni rodzice stają się poirytowani, gdy ich korzystanie z telefonu jest przerywane. W takich sytuacjach nie tylko nie zauważają dawanych przez dziecko emocjonalnych sygnałów, wołających o uwagę i zainteresowanie, ale wręcz je opacznie odbierają jako fochy, kaprysy, złe zachowanie i próba wywarcia presji, lub manipulacji rodzicem. Krótkie, celowe przerwanie komunikacji może oczywiście być nieszkodliwe, a nawet zdrowe i oczyszczające zarówno dla rodzica, jak i dziecka (zwłaszcza, gdy wraz z wiekiem dziecko domaga się większej niezależności). Jednak tego typu „separacja” jest czymś innym od braku zwracania uwagi na dziecko, gdy rodzic fizycznie jest z dzieckiem, lecz de facto nie jest w stanie mu w ogóle zaoferować wartościowego kontaktu, bowiem bardziej zaangażowany jest w pisanie maila lub surfowanie w sieci. Gdy matka mówi dzieciom, żeby poszły się pobawić na dwór lub ojciec prosi o pół godziny spokoju, gdyż musi wykonać ważną rzecz, to są to naturalne zachowania wynikające z wymogów dorosłego życia. Jednak w niniejszym artykule chcę zwrócić uwagę na „opiekę nieprzewidywalną”, którą rządzą obrazki i odgłosy wydzielane przez smartfony. Wydaje się, że wkroczyliśmy na najgorszą możliwą drogę realizacji roli rodzicielskiej – fizycznie jesteśmy obecni blokując autonomię dziecka, a jednocześnie nie jesteśmy w pełni obecni emocjonalnie.

Naprawienie tego problemu nie będzie łatwe, zwłaszcza, że jest on zwiększony o ogromne zmiany w systemie edukacji. Więcej dzieci niż to kiedykolwiek miało miejsce w przeszłości (około dwóch trzecich 4-latków) znajduje się pod opieką różnych instytucji, zaś ostatnie trendy edukacyjne wieku przedszkolnego to głównie obcowanie z książkami i wysłuchiwanie monologów nauczycieli. W takim środowisku dzieci mają stanowczo zbyt mało możliwości prowadzenia spontanicznej konwersacji.

Dobra informacja jest taka, że dzieci instynktownie potrafią wymagać od dorosłych tego, co jest im potrzebne manifestując to głosem, gestem, a nawet całym ciałem. Małe dzieci są skłonne do przeprowadzania bardzo skutecznych akcji w celu przyciągnięcia naszej uwagi, a jeśli nie otrzymają tego,czego oczekują, biorą sprawy w swoje ręce i wymuszają to, co chcą atakiem furii, płaczem, krzykiem itp. W końcu jednak nawet dzieci mogą się poddać w walce o czas i uwagę rodzica. Badania przeprowadzone w rumuńskich domach dziecka wykazały, że istnieją granice tego, co mózg dziecka jest w stanie znieść bez współpracującego rodzica. Prawda jest jednak taka, że nie wiemy jak bardzo nasze dziecko cierpi, gdy nie angażujemy się w wartościowy kontakt z nim.

Rodzice jednak też cierpią z powodu współczesnej rzeczywistości. Wielu z nich zbudowało swoje życie wokół przeświadczenia, że potrafią być ambitnie pracującym, a jednocześnie zawsze dostępnym dla współmałżonka i reszty rodziny oraz nade wszystko pełnowartościowym rodzicem, dodatkowo spełniającym się wobec przyjaciela, który ich potrzebuje, w sporcie, w przyrządzaniu rodzinnych posiłków i imprez oraz zorientowanym w najnowszych wiadomościach krajowych i światowych, a do tego pamietającym, żeby w drodze z domu do garażu zamówić przez Internet papier toaletowy. Takie indywidualności to po prostu osobniki rodzaju ludzkiego, które całkowicie ugrzęzły w cyfrowym równoważniku błędnego koła.

W powyższej sytuacji dużo łatwiej jest odepchnąć dzieci w kierunku urządzeń elektronicznych, niż schować nasze własne. Rozumiem tę tendencję aż nazbyt dobrze jako matka biologiczna i matka dziecka adoptowanego oraz posiadaczka leciwego i grubego jamnika. Będąc sama osobą w średnim wieku i otyłą mam skłonność obsesyjnego podejścia do ilości kalorii spożywanych przez mojego psa, ograniczając jego karmę do dietetycznej, zawierającej dużą ilość błonnika żywności, czego już nie robię w stosunku do samej siebie, a przydałoby mi się również zgubić kilogramy, tymczasem odmówienie sobie cynamonowej drożdżówki jest przerastającym mnie wyzwaniem. Z psychologicznego punku widzenia jest to klasyczny przypadek projekcji polegającej na przesuwaniu odpowiedzialności za siebie na innych, czyli w światle artykułu, przerzuceniu odpowiedzialności za kontakt z dzieckiem na smartfon czy tablet, co zmniejsza lub całkowicie wymazuje poczucie winy.

Jeśli uporamy się z naszym poleganiem na technice w roli rodzica, zauważymy, że jesteśmy w stanie uczynić dużo więcej dla naszych dzieci, robiąc po prostu mniej – bez względu na jakość edukacji i mając świadomość, że nie ilość godzin poświęcona byciu z dzieckiem, ale jakość spędzonego z nim czasu jest absolutnie kluczowa. Rodzice powinni dać sobie przyzwolenie na wyjście z dławiącego środowiska, które wywiera na nich presję aby byli jednocześnie wszystkim dla wszystkich wokół.

A gdzie jest teraz Twoje dziecko – już wstawione do kojca?!

Jeśli chcesz koniecznie iść na tę imprezę, zorganizuj opiekę dla dziecka, nic mu się nie stanie. Ale kiedy wrócisz i to Ty wreszcie będziesz odpowiedzialny/odpowiedzialna za zajmowanie się swoją pociechą, odłóż daleko ten swój cholerny telefon i poświęć się bez reszty temu, co w tej chwili jest dla Ciebie najważniejsze.

tłumaczenie: Hanna Baurowicz-Fujak dla strony Wiedzaochrania.pl