Julian Rose
Waking Times
Tue, 23 Jul 2019 13:47 UTC

My, ludzie zaliczamy się do osobników ciekawych świata. Nasza osobowość posiada tyle różnych aspektów, a nasze uczucia – tak ogromne spektrum kolorów, zaś nasza wyobraźnia wędruje w tyle niesamowitych miejsc… Należy jednak postawić pytanie, czy zgłębiamy te cechy, czyniąc z siebie nieustanny obiekt własnej fascynacji?

Można byłoby tak wnioskować, przyglądając się kultowi „selfie”, który szaleje jak świat długi i szeroki na obecnym etapie ewolucji człowieka. Kusi mnie, by użyć tu raczej określenia „dewolucji”, lecz gdyby cofnąć się w czasie, to przynajmniej wrócilibyśmy do czegoś wymiernego, ziemskiego, natomiast życie w wirtualnej rzeczywistości, z własnym fotograficznym wizerunkiem stanowiącym punkt centralny naszej atrakcyjności powoduje, że pozbywam się poczucia szacunku i podziwu dla rasy ludzkiej.

© Global Village Space
Co sprawia, że pokolenie selfie jest takie narcystyczne i zakochane w sobie?

Kult selfie zapędził się tak daleko, że, jak czytamy w raportach, uzależnione od niego osoby ryzykują, narażając się na ogromne niebezpieczeństwo tylko po to, by uzyskać perfekcyjne zdjęcie. Wielu poniosło śmierć decydując się na ekstremalne ujęcia.

Jeśli miałbym do tego podejść na luzie, to mógłbym skwitować: „OK, wszyscy przecież potrzebujemy jakiejś adrenaliny, więc niech ludzie czerpią przyjemność z upamiętniania siebie w wyjątkowych miejscach i pozycjach, gdyż prócz niebezpiecznych sytuacji ekstremalnych jest to generalnie nieszkodliwe hobby, nieprawdaż?”

Jest to jednak wniosek zbyt uproszczony, gdyż samo już podejście do nałogowego pstrykania selfie jest dowodem na coś więcej, niż tylko szaleństwo danego momentu. Jest to bowiem manifestacja głębokiego i posuniętego do maksimum skupienia na rzeczach powierzchownych, rodzaj sportu pielęgnującego nasze ego, którego popularność można obecnie przyrównać do pandemii.

Czy jest to sposób na pokonanie poczucia samotności i nieistotności naszej indywidualnej egzystencji w świecie obojętnym na los jednostki? A może jest to pragnienie bycia zauważonym w czasach przepełnionych promocją napompowanych celebrytów, gwiazd estrady, ekranu, mediów społecznościowych, itp. Może podnosi to naszą samoocenę i poczucie ważności, które są teraz tak promowane w mediach przez absolutnie wszystkich, począwszy od kucharzy, poprzez gwiazdy porno, do polityków włącznie?

Bez względu na faktyczną przyczynę, wszechobecny charakter selfie jest niezaprzeczalny i wpływa na dodatkowy bagaż technologiczny w arsenale XXI-wiecznego turysty, stanowiąc jego nieodzowny element. Czy jednak ujęcie z pięknym krajobrazem w tle ma na celu upamiętnienie niezapomnianych chwil na łonie natury? Nie! Przyroda to tylko skromny dodatek do selfie, które eksponuje nasze próżne, nadmuchane ego.

I tu dochodzimy do sedna problemu. Współczesne życie stawia na miejscu pierwszym rzeczywistość wirtualną, alienującą ludzi od ich korzeni. Umiejętność dostrzegania i podziwiania piękna, ciszy i unikalnego krajobrazu została zamazana elektro-smogiem dając upust powierzchownemu samozadowoleniu, zastępując czerpanie radości z prawdziwych, naturalnych instynktów, autentycznej percepcji unikalnych zjawisk, które kiedyś cieszyły, stanowiąc prawdziwie satysfakcjonujące doświadczenia.

Taki stan rzeczy jest z gruntu niebezpieczny, gdyż te zanikające wartości są nam potrzebne, abyśmy w codziennym życiu zachowali poczucie równowagi i nie żyli pokrętnymi prawdami, zwodniczymi wizerunkami i zatuszowanymi kłamstewkami.

Ci, którzy mają potrzebę otaczania się bodźcami stymulującymi, by nasycić swoje powierzchowne ja, nie potrafią przeciwstawić się niewolnictwu względem kontrolujących ich sił. Nie umieją oprzeć się roli pionków w dokładnie zaplanowanych kampaniach promocyjnych, ulegając konieczności posiadania tego, co najnowsze, najmodniejsze, najbardziej zaawansowane. Jest to nałóg skutkujący bezkrytyczną akceptacją dezinformacji narzucanej nam przez media, prasę i wszelkie inne kanały komunikacji, w sposób sprytnie blokujący przez 24 godziny na dobę mijające się z prawdą informacje i opinie.

Stąd jest już tylko mały krok do bezkrytycznej akceptacji życia w tzw. „inteligentnym mieście”. Życia, w którym fale elektromagnetyczne stanowią tlen, którym oddychamy. Tam nie ma wyboru, a ciągłe monitorowanie obejmuje wszelkie aktywności podejmowane przez całą dobę. To miejsce jest projektowane i budowane dla techno-holików, stanowiąc jednocześnie więzienie, w którym narzuca się program kontroli wszystkich i wszystkiego.

W takim miejscu brak drzew, gdyż zaburzają one sygnały 5G, które w świecie betonu, szkła i promieniowania mikrofalowego są napędem dla wszelkich działań. Biada tym, którzy zgubią swój osobisty chip, umożliwiający dostęp do wszystkiego co potrzebne, włącznie z sobą samym, z samo-kierującym samochodem, czy możliwością dostania się do własnego domu. Jeśli w inteligentnym mieście zgubisz lub zniszczysz swój chip, będziesz musiał prosić Wielkiego Brata o pozwolenie na wejście do Twojego własnego domu, włączenie w nim światła, czy otworzenie lodówki.

„Internet wszystkiego”, który będzie stanowił przystań technologiczną 5G uniemożliwi ludziom funkcjonowanie poza władzą zcentralizowanego komputera, czuwającego nad absolutnie wszystkim.

Orwellowska fantazja? Nie, to obraz istniejącej już rzeczywistości w swojej fazie wstępnej.

Sadzę jednak, że stanowić to będzie źródło ekscytacji dla tych, którzy bezkrytycznie akceptują pełną kontrolę swojego życia narzuconą nie przez siebie, lecz przez innych, dla tych którzy odbierają taką techno-psychotyczną egzystencją jako fascynację wszystkim, co kryje się w słowie „powierzchowny” i co akceptuje eksponowanie narcystycznych selfie, fotografowanie się na tle egzotycznych miejsc i znanych zabytków, tak jakby były pustą i drugorzędną scenografią w teatrze naszego życia. W końcu, przecież robiąc selfie liczę się tylko ja. Jest to niezwykle kusząca cecha, która więzi duszę człowieka, a do tego wydaje się być czymś absolutnie normalnym, zaś ci, którzy się temu nie podporządkują są traktowani z niedowierzaniem jako wymierający gatunek muzealny, który należy szczegółowo przebadać pod kątem dziwnie zindywidualizowanego charakteru.

Jednakże, te rzadkie osobniki cechują się silnymi genami i odpornym systemem immunologicznym. Nie porzucają natury dla jałowego wirtualnego krajobrazu 5G. Organizują ruch oporu, którego nie potrafi zrozumieć i przeciwstawić się moc 5G. Utrzymują oni przy życiu pochodnię sprawiedliwości i prawdy, a ich szeregi się powiększają. To oni stanowią treść pojęcia „ludzkość” i związane z tym ciepłe uczucia – stan określany mianem „człowieczeństwa”. To oni powracają do natury, aby uzdrowić planetę, która ich wychowała i ocalić tych tonących w narcystycznym, elektromagnetycznym bagnie swoich naiwnych wyborów. Wyciągają oni pomocną rękę do więźniów toksycznych selfie pokazując im byt pozbawiony samolubnej próżności.

Czy proces ten się powiedzie, a egoistyczne „ja” odarte z udawania i wspierania się bezduszną technologią „smart” zostanie ujarzmione – okaże się na przestrzeni czasu, gdyż jedynie nauka przez doświadczenie stanowi tu czynnik determinujący.

O Autorze

Julian Rose jest aktywistą działającym na forum międzynarodowym, który w latach 1987 i 1998 prowadził kampanię, dzięki której nie zakazano stosowania niepasteryzowanego mleka w Wielkiej Brytanii oraz kampanię „Nie dla GMO” w Polsce, która skutkowała krajowym zakazem stosowania genetycznie modyfikowanych nasion i roślin w 2006 r. Aktualnie Julian prowadzi kampanię „Stop 5G WiFi”. Jest on autorem dwóch uznanych publikacji: „Zmiana biegu życia” oraz „W obronie życia”, jest on również wieloletnim zagorzałym zwolennikiem medytacji i yogi. W celu uzyskania większej ilości informacji oraz zakupu jego książek warto zapoznać się z jego stroną internetową: julianrose.info

tłumaczenie: Hanna Baurowicz-Fujak dla strony Wiedzaochrania.pl